Kiedy byłam mała, zastanawiałam się, gdzie mieszkają Smerfy. Czy istnieje takie miejsce na ziemi? Jak wyglądają ich domy, gdzie śpią i co jedzą? A może żyją tak daleko, że nigdy się nie dowiem? Nic bardziej mylnego. Okazało się, że Smerfy mają swoją krainę, i to wcale nie tak daleko — zaledwie niespełna dwie godziny lotu z Polski.

Największą radość sprawiło mi to, że choć na chwilę mogłam przenieść się do ich zaczarowanej krainy. Do miejsca, gdzie traci się poczucie rzeczywistości, a wszystko wypełnia błogość i ukojenie dla każdego zmysłu.

Jak do tego doszło? Przeczytajcie dalej i przenieście się ze mną w mojej podróży do Alberobello — miasta, gdzie świat zbudowany jest z trulli.

Planując wyprawę na południe Włoch, czytałam o tym miejscu wpisanym na listę Światowego dziedzictwa UNESCO. Widziałam kilka zdjęć, ale nawet moja bujna wyobraźnia nie przewidziała, że to, co zobaczę, okaże się tak bajkowe. Tego dnia słońce nie odpoczywało ani na chwilę. Rozświetlało wszystko dookoła tak bardzo, że przez moment myślałam, że jestem w swojej wyobraźni, a nie w prawdziwej rzeczywistości.

Zacznijmy od początku. Drugiego dnia mojego pobytu na południu Włoch postanowiłam odwiedzić miejsce, o którym wcześniej trochę czytałam. Podróż zaczęłam z dworca kolejowego w Bari. Ku mojemu zaskoczeniu miasto posiada aż trzy budynki kolejowe — każdy z własną linią i torami. Już samo znalezienie tego właściwego wymaga nieco sprytu.

Do Alberobello odjeżdża się z głównego budynku Bari Stazione Centrale. Trzeba zejść schodami w kierunku peronów i odnaleźć ostatni oznaczony napisem “Ferrovie Sud-Est” — to właściwy kierunek. Tam znajduje się osobna kasa, w której przemiły Pan (mnie się taki trafił!) zapisuje godzinę odjazdu na małej białej karteczce. Koszt biletu w dwie strony to 9,80 euro. Podróż trwa około 90 minut.

Jazda pociągiem ma w sobie coś szczególnego. To czas na przemyślenia, patrzenie przez okno, poczucie wolności. I co najważniejsze — nie trzeba się martwić o przetrwanie na włoskich drogach, gdzie przepisy są traktowane bardziej jako sugestia. Ku mojemu zaskoczeniu pociągi były czyste, ciche i punktualne. W dodatku jeżdżą tam również składy z polskiej firmy PESA z Bydgoszczy.

Po ok. 90 minutach dotarłam do Alberobello. Już z okna pociągu można wypatrzyć samotne, białe domki wśród zielonych traw. Ten widok zapowiada coś niezwykłego. Wysiadłam na malutkiej stacji i ruszyłam główną drogą w kierunku miasta.

Po niecałych dziesięciu minutach niespiesznego marszu ujrzałam pierwszy trullo. Zachwyt, ekscytacja, radość — to był dopiero początek. Chwilę później moim oczom ukazała się bazylika Dei SS. Medici. Robi wrażenie, zdecydowanie warto zajrzeć do wnętrza.

Z tyłu katedry ciągnie się ulica z licznymi sklepikami. W środku znajdziemy lokalne specjały: likiery z pistacji, cytryny, orzechów, marakui… Cudowni właściciele częstują nimi z uśmiechem.

A skoro już jesteśmy przy przyjemnościach: zakupy. A przecież wiadomo, że nie ma nic lepszego niż zakupy, zwłaszcza w bajkowym miasteczku.

Spacerując dalej dotarłam do Muzeum Trullo Sovrano — białego, piętrowego trullo. Tam zdecydowałam się zajrzeć do środka i przeżyć bajkowy moment.

Po dokonaniu zakupów odwiedziłam pierwszy sklep z pamiątkami jaki mi się przytrafił po drodze i poprosiłam o mapę. Oczywiście dostałam bez problemu. Zresztą w każdym mieście, który udało mi się podczas podróży odwiedzić nieodłącznym elementem było uzyskanie mapy. Mieszkańcy, sklepikarze rozdają je bardzo chętnie. Inna oczywista oczywistość jest taka, że jeszcze trzeba umieć mapę czytać, ale walczyłam dzielnie.

Kolejny zachwyt: targ z lokalną żywnością, garncarstwem i rzemiosłem. Kolory, zapachy, wzory… bajka!

Zresztą oceńcie sami:

Zatłoczona ulica jednak mnie zmęczyła, poszukałam bardziej ustronnego miejsca i trafiłam na taras widokowy. To właśnie tam, w ciszy i spokoju, objął mnie widok tysięcy dachów trulli. Promienie słońca tańczyły po szarych dachach, a ja stałam tam i myślałam… gdzie schowały się Smerfy? Może drzemią w domkach bez okienek?

Każdy dach z symbolem chroni dom przed złem. Tak mówią miejscowi i chyba mają rację — to miejsce jest magiczne.

Chciałabym, żeby każde dziecko mogło kiedyś tutaj przyjechać. To bajka, która żyje.

Kiedy zrozumiałam, że Smerfy mają swoją krainę zrobiło mi się fajnie. Szkoda tylko, że musiałam tak długo czekać na ten moment kiedy odkryłam tak magiczne i niesamowite miejsce. Chciałabym bardzo, aby każde dziecko mogło zrozumieć i poczuć magię tego miejsca wtedy z pewnością oglądanie bajek byłoby jeszcze większą przyjemnością.

Postanowiłam wracać inną drogą. Idąc w górę, trafiłam na spokojniejsze uliczki. Cisza, brak turystów, tylko błogie życie mieszkańców.

Okna na wysokości mojego wzroku pozwalały zajrzeć do środka. Maleńkie pomieszczenia, kolorowe kwiaty na kominach, owoce suszące się przed domem. Wszystko jak z bajki.

Niektóre trulli są wynajmowane turystom. Nie dziwi mnie to. Obudzić się w takim miejscu to spełnienie marzeń. Ich cena jednak jest wysoka, bo kupując trullo, kupuje się również kawałek oliwnego gaju. Poza tym rękę trzyma nad tym Konserwator Zabytków. I dobrze. Niech ten świat bajki trwa.

Były takie domki z małymi okienkami i dużymi drzwiami i na odwrót małe drzwi duże okna. Często przed domem suszyły się owoce, warzywa i wtedy dom wyglądał jeszcze bardziej bajecznie.

Niektóre z domków miały piękne tarasy widokowe, ale nie udało mi się zajrzeć do środka ponieważ często są one wynajmowane turystom, którzy zapragną obudzić się w krainie baśni. Widok krzątających się wokół domu mieszkańców rozczulał mnie bardzo. Zauważyłam także, iż wiele kominów ozdobionych jest kwiatami. Wygląda to niesamowicie pięknie. Na tle białej ściany kolorowe kwiaty.

Najchętniej zostałabym tam dłużej ale czas gonił nieubłaganie, a tu jeszcze do zobaczenia tyle atrakcji. Można zobaczyć muzeum wina, muzeum oliwy i mój kolejny cel Kościół Trulli.

Podążając szlakiem wyznaczonym wg wskazówek zatraciłam się co chwilę w jakiś uliczkach, w których odkrywałam coś innego. Za przykład mogę podać możliwość zwiedzenia za drobną opłatą domku. Nie omieszkałam nie skorzystać i zakosztować choć przez chwilę bajkowego życia.

Domek w środku był tak malutki, że wyobraziłam sobie, iż na pewno mieszka tam księżniczka z siedmioma krasnoludkami. Z łóżeczka, które tam stało, z pewnością wystawałyby mi nóżki! I właśnie dlatego byłam przekonana, że jestem w ich posiadłości. A że był środek dnia, a krasnale przecież dużo pracują, to nie mogło ich wtedy być w środku 🙂

Zastanawiałam się, skąd w ogóle wzięły się trulli? Pytałam – ale nikt nie wie na pewno. Jedni mówią, że budowali je ludzie, ja wciąż podejrzewam krasnale.

Wersji powstania jest kilka: jedna mówi, że trulli miały być budowane szybko i rozbierane równie szybko — wszystko po to, by uniknąć podatków od domów stałych. Konstrukcja opierała się na planie koła, dach układano z szarych łupków bez zaprawy — w razie potrzeby wszystko można było rozebrać w mgnieniu oka. Inna wersja mówi, że król Neapolu nie zezwalał na stałą zabudowę, by móc łatwiej przesiedlać ludzi jako tanią siłę roboczą.

Jedno jest pewne – trulli są solidne. Widziałam je na własne oczy. Żadne kruche budowle! Ich liczba w Alberobello? Mówi się o półtora tysiąca, choć to też temat sporny.

Chcesz kupić taki domek? Możesz, ale przygotuj porządny budżet. Kupując trullo, kupujesz też kawałek gaju oliwnego. A nad wszystkim czuwa Konserwator Zabytków. I dobrze. Bo niech ręka boska broni, żeby ktoś chciał zburzyć mój świat bajek 🙂

Wracając do mojej podróży udając się do mojego kolejnego celu, czyli Świętego Kościoła Truli nie umiałam się nadziwić pięknym, wąskim i białym uliczką. Oczywiście każdy wykorzystuje domy jak może i zakłada w nich liczne sklepiki.

Do Kościoła Trulli prowadziły mnie kręte wąskie uliczki ozdobione kwiatami, donicami, pachnącym jaśminem i pięknymi pnącymi różami. Uliczki prowadziły mnie raz w górę bądź w dół.

Trzeba także wspomnieć, że nazwa Alberobello pochodzi od słów albero czyli drzewo i bellum czyli wojna. W tej to miejscowość mieszkańcy wytwarzali broń dla swojego króla właśnie z drewna pochodzącego z okolicznych lasów.

Wracając zobaczyłam jeszcze jeden taras widokowy, z którego roztaczał się piękny widok na to cudownie niebieskie miasteczko. Widać z niego było doskonale symbole na dachach domów, jak już wspominałam służące do odstraszenia złych duchów.

To był ostatni mój cel w Alberobello. Kraina trulli zaczarowała mnie blaskiem, bielą oczarowała mnie uśmiechniętymi mieszkańcami, a przede wszystkim pozwoliła mi po raz kolejny uwierzyć w baśnie.

Udając się w stronę Bari warto także wysiąść na stacji Castellana Grotte i wejść do podziemi aby zobaczyć świat jaki pozostawiło po sobie morze, rzeka i susza. Wysiadając na stacji dosłownie 5 minut od dworca znajduje się wejście do magicznych grot. Tam też przeniosłam się ze świata jasności w ciemność.

Wycieczki oprowadzane są zarówno w języku włoskim jak i angielskim. Cena biletu to koszt 12 eur. Ja wybrałam krótszą trasę 1 km. Ale można także skorzystać z dłuższej 3 km trasy. Widoki były imponujące. Polecam, bo warto poznać świat także ten podziemny a jednocześnie tak nieoczywisty.

Podczas 50 minutowej 1 km trasy zobaczyłam najbardziej znany system jaskiń we Włoszech.

Jaskinia ma 3348 m długości i średnio 70 m głębokości (maksymalna głębokość wynosi 122 m).

W jaskini panuje temperatura od 14 °C do 18 °C z wilgotnością wynoszącą około 90%. La Grave oraz La Grotta Bianca są najbardziej charakterystycznymi miejscami jaskini.

La Grave to ogromna komnata mierząca około 100 m długości, 50 m szerokości i 60 m głębokości. W sklepieniu komnaty znajduje się otwór przez, który wpada światło z widoczną na zewnątrz roślinnością.

La Grotta Bianca jest to część jaskini z bogatą białą szatą naciekową w tym z stalaktytami, stalagmitami, zasłonami oraz heliktytami zbudowanymi z kryształów kalcytu.

Od kilku lat jaskinia zanieczyszczania jest ściekami z zabudowań na obszarze powyżej jaskini.

Grotte di Castellana otwarta jest przez cały rok dla zwiedzających (z wyjątkiem 25 grudnia) i może pochwalić się ponad 15 milionami odwiedzin turystów z całego świata. (źródło; Wikipedia).

Uznaje się, że początek powstawania jaskini sięga około 90 mln lat temu w kredzie, w ciągu tego okresu Apulia była zalana przez morze zamieszkiwane przez ogromne kolonie skorupiaków i roślin. Około 65 mln lat temu zaczynała pojawiać się gruba warstwa wapienia dająca obecny kształt tego regionu. Stalaktyt rośnie 1 cm w okresie 80 lat.

W wyniki różnych procesów erozyjnych dokonywanych przez podziemną rzekę powstawały wolne przestrzenie, które w efekcie orogenezy zostały znacznie powiększone. Ostatecznie w czwartorzędzie około 2,5 mln lat temu zaczęły powstawać wszelkie widocznie dziś w jaskini zacieki. (Wikipedia).

Na tym kończy się drugi fascynujący dzień w południowych Włoszech.

Zaplanowany trzeci dzień był równie fascynujący, widoki jakie zobaczyłam podczas tej podróży sprawiły, że przeniosłam się 2000 lat wstecz. Odwiedziłam magiczną Materę, ale o tym w kolejnym wpisie.

Możesz również cieszyć się:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *